Ron Dennis podczas wczorajszej konferencji prasowej, mówił m.in. o limitach budżetowych i wydatkach w F1. Nazwał limit budżetowy angielskim wyrażeniem „pie in the sky”, które można przetłumaczyć jako pobożne życzenie, albo zamki na piasku. Nie ma sposobu na dokładny monitoring wydatków zespołów. W Formule 1 zawsze było tak, ze wydaje się tyle, ile pieniędzy wpływa do budżetu. A jak kogoś nie stać, to zamiast myśleć o F1 powinien wejść do jakiejś mniejszej i tańszej serii.
W pełni się w zgadzam z jego słowami. F1 to najważniejsza seria wyścigowa, to tutaj wydatki są największe, a wyścig technologiczny najbardziej zaawansowany. Z pensje czołowych kierowców większe niż całoroczne budżety zespołów w mniejszych seriach. Budżety czołowych zespołów są zdecydowanie większe od tych z końca stawki, od dawna tak jest. Plany limitu budżetowego, mimo że w teorii bardzo ciekawe, są nie do wprowadzenia. Bernie ostatnio mówił o limicie na poziomie 200 mln $ (KLIK). Małe zespoły wydają sporo mniej i nic to dla nich nie zmieni. A duże i tak znajdą sposoby, aby to obejść np. poprzez swoje siostrzane spółki. Teraz do F1 znowu wejść nowe zespołu, które dysponując wyraźnie mniejszym budżetem podzielą los HRT i nie będą się liczyć w walce o czołowe pozycje, więc jaki jest sens ich wejścia do F1? Na pieniądze od FOM też nie mają co liczyć.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: