Rok temu pisałem o tym, że F1 traci popularność w Niemczech (KLIK). Dzisiejsza frekwencja na trybunach toru Hockenheimring była żenująca. Organizatorzy nie podali liczb, ale trybuny świeciły pustakami. Mogło być najwyżej kilka tysięcy ludzi. A przypominam, że ten tor ma wielkie trybuny na 120 000 kibiców, w większości z miejscami siedzącymi, więc niska frekwencja jest zauważalna jeszcze bardziej. Toto Wolff dzisiaj narzekał na frekwencję. Ale ten problem narasta już od kilku lat. I dotyczy tylko F1 w Niemczech, również DTM mocno traci. Za to Moto GP jest na przeciwnym biegunie.
W Niemczech jeszcze całkiem niedawno odbywały się dwa wyścigi F1, z pełnymi trybunami. Teraz jest tylko jeden, który zapełnia trybuny tylko w połowie. A przecież Niemcy cały czas są na szczycie F1. Kierowcy z Niemiec nie schodzą z podium, hymn niemiecki jest grany najczęściej. Sebastian Vettel osiągnął sukcesy na miarę Michaela Schumachera. Teraz Nico Rosberg walczy o tytuł w niemieckim zespole Mercedes. A to przecież na Hockenheimringu jest trybuna Mercedesa, zawsze pełna pracowników pobliskich fabryk, którzy wywieszają napisy dopingujące ich kierowców. Akurat ta trybuna powinna być w czasie dni wolnych od pracy pełna. Trybuny toru Hockenheimring podczas wielkiej i kontrowersyjnej przebudowy w 2002 roku zostały powiększone, bo brakowało biletów w poprzednich latach (powstało dodatkowe 37 000 miejsc). Teraz wygląda na to, że niedzielę mogą być pełne tylko w połowie.
W przeciwieństwie do innych krajów w Europie, w Niemczech dostępność F1 w telewizji jest ciągle maksymalna. Kwalifikacje i wyścigi od wielu lat są na żywo w ogólnodostępnym kanale RTL.
Ceny biletów na wyścigi wzrosły w ostatnich latach. Ale przecież mówimy tu o jednym z najbogatszych krajów świata, który ma 80 milionów ludzi. Więc wydanie tych 150, czy nawet więcej euro za bilet nie powinno być problemem dla dużej części społeczeństwa. Co innego w Hiszpanii, gdzie szaleje kryzys, panuje bezrobocie i mają tylko jednego kierowcę w stawce, który nie osiąga teraz sukcesów. A mimo to frekwencja jest tam zawsze dużo większa niż w Niemczech.
W MotoGP Niemcy mają jednego czołowego zawodnika, to Stefan Bradl, który do tego wielkich sukcesów nie odnosi. A tydzień temu na wyścigu o GP Niemiec MotoGP w niedzielę na torze Sachsenring było 89 000 kibiców. czyli o 4 tysiące więcej niż rok temu.
Przykład, który najlepiej pokazuje spadek zainteresowania Niemców sportami motorowymi. W 2008 roku otwarcie sezonu DTM na torze Hockenheimring oglądało w niedzielę 118 000 kibiców. Przypominam, ze pojemność tego toru to 120 000 kibiców. W tym roku an tym samym torze, ten sam wyścig otwierający sezon oglądało na trybunach 45 000 kibiców.
Wydaje mi się, że w Niemczech, jest jak w Polsce ze skokami narciarskimi, o czym pisałem już rok temu. I zacytuję sam siebie, co jest trochę dziwne, ale przez ten rok moja opinia się nie zmieniła: Ta sytuacja przypomina mi trochę skoki narciarskie w Polsce. Adam Małysz wygrywał, to była znakomita oglądalność w telewizji, a ludzie nie mieścili się na skoczni w Zakopanem. Teraz jest Stoch i kilku innych zawodników. Kadra jest bardziej wyrównana. A oglądalność w telewizji sporo niższa, niż za czasów Małysza. W Niemczech jest podobnie. Szał związany z Michaelem Schumacherem i jego sukcesami. To było coś nowego, świeżego. A teraz mimo, że sukcesy są porównywalne, to nie robi już takiego wrażenia.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: