Bernie Ecclestone ma nowy cel dla ekspansji Formuły 1 – Amerykę Północną i Południową.
Pod koniec lat 90-tych Bernie wyścigiem o GP Malezji rozpoczął inwazję Azji. Później przyszła pora na Bahrajn, Chiny, Singapur, Abu Dhabi, Koreę Południową i wreszcie Indie. Same supernowoczesne i drogie tory. W obecnym sezonie na 19 wyścigów 8 jest w Azji, 7 w Europie, 1 w Australii i 3 w obu Amerykach. W przyszłym roku dojdzie wyścig w Soczi, w Rosji, w wielkim kraju, w którym F1 nie była jeszcze obecna. Łatwo dojść do wniosku, że wszystkie bogate i rozwinięte kraje w Azji mają już swoje wyścigi, bądź też mają do nich blisko. Prawdopodobnie w 2015 roku zobaczymy wyścig w Tajlandii, ale jeżeli dojdzie on do skutku, to kosztem Malezji. Dzisiaj pojawiły się informacje o zakazie organizacji wyścigów motosportów w starym mieście w Bangkoku, więc szanse na GP Tajlandii spadły prawie o zera. Teraz F1 jest już dobrze znana w Azji, na tory przychodzi sporo kibiców, pieniądze za ogromne opłaty licencyjne płyną szerokim strumieniem do kasy FOM. Do tego telewizje z Azji są bardzo zadowolone, bo w końcu dla nich wyścigi rozgrywane w Europie o 14:00 są w okolicach godziny 20, 21 – czyli w najlepszym czasie antenowym dla telewizji. Bernie stwierdził, że pora na podbój kolejnych rynków. Wybór padł na Ameryki. Afryka jest jeszcze zbyt biedna, a i leży w tych samych strefach czasowych co Europa. Więc na razie pomysł na chociaż jeden wyścig na tym kontynencie upadł.
Formuła 1 nie jest dobrze znana, a ni popularna w USA. Pokazywany w otwartym kanale wyścig o GP Monaco miał w 300 milionowych kraju – 1,5 widzów. A odtrąbiono sukces, bo to najlepszy wynik od 6 lat. Przyczyny są dwie. Po pierwsze w USA są inne serie motosportów i do F1 jest tam taki stosunek, jak u nas do NASCAR. Ale za to w Brazylii, F1 jest niesamowicie popularna. Dość powiedzieć, że w 2012 roku to z Brazylii pochodziło najwięcej widzów F1 w telewizji, więcej nawet niż z Chin. Ale Brazylia ma wielkie tradycje związane czy to z kierowcami, czy wyścigami. Kierowców ma teraz też Meksyk i tam popularność F1 rośnie ekspresowo.
Drugi i najważniejszy problem to pory rozgrywania wyścigów. Godzina 14:00 w Polsce, kiedy startuje większość wyścigów oznacza, że w Amerykach jest to wczesny ranek, a na zachodnim wybrzeżu USA środek nocy. Wyścigi Azjatyckie, rozpoczynające się około 8, 9 rano naszego czasu to środek nocy, bądź też sobota tuż po północy w Amerykach. Pory fatalne dla telewizji. Dlatego Bernie chce zwiększyć liczbę wyścigów na miejscu do 5, 6 rocznie. Wtedy znajomość i oglądalność F1 tam wzrośnie.
Jeszcze w 2009 roku mieliśmy tylko jeden wyścig w Amerykach, w Brazylii. Tor W Sao Paulo czeka po tym sezonie gruntowana modernizacja, o skali podobnej do tej jaką przeszło Silverstone niedawno. A to przez fakt, że w wyniku sporów o pieniądze przez jeden sezon nie było GP Kanady. Na początek trochę o tym wyścigu. Tor ma podpisany kontrakt do roku 2014. Bernie i organizatorzy chcą go przedłużyć do 2024 roku. Wyścig jest bardzo ważny dla Montrealu oraz dla Ecclestone’a. Co było widać, że po jednym sezonie bez wyścigu bardzo szybko doszli do porozumienia. Obecnie opłata licencyjna za ten wyścig wynosi 30 mln $ rocznie, na którą składa się kilka instytucji. Rząd federalny płaci 5 mln $, 4 mln $ – regionalny samorząd Quebecu, 1 mln $ – miasto Montreal, 5 mln $ płaci organizacja turystyczna Tourisme Montreal, natomiast pozostałe 15 mln $ pochodzi z podatków płaconych przez hotele w mieście. Tor jest położony w malowniczym miejscu, zawsze realizatorzy telewizyjni pokazują piękne widoki na Montreal. Wyścig zwiększa zainteresowanie tym miastem i liczbę turystów. U nas Andrzej Borowczyk zawsze wspomni, czy to o Expo, czy torze wioślarskim z IO w Montrealu. Sam wyścig generuje bezpośrednio 18 mln $ z podatków i ponad 100 mln $ innych korzyści. Ale są dwa problemy z przedłużeniem kontraktu. Po pierwsze Bernie chce corocznego wzrostu opłaty o 5%. Co jest standardem w nowych umowach, niektóre opłaty rosną nawet o 10% rocznie. Na co nie chce się zgodzić rząd federalny, który płaci 5 mln $ rocznie. Drugim problemem jest modernizacja toru. Jest on trochę przestarzały, trzeba zrobić konieczne remonty, głównie dotyczy to boksów, co będzie kosztować jakieś 15 mln $. Żeby to zrobić, trzeba podpisać długoletni kontrakt. I ktoś musi to sfinansować. Tym razem wszystko wskazuje na to, że to Bernie się ugnie. Bo robi wszystko, aby udanie rozpropagować F1 w Amerykach. A wyścig w Montrealu jest znakomitą wizytówką dla Formuły 1.
W zeszłym roku zadebiutował wyścig w Austin, w Teksasie w USA. Znakomity tor, tłumy kibiców – 117 000 w niedzielę. I od razu ogłoszono wielki sukces. Tor ma wieloletni kontrakt i na pewno pozostanie w F1 na wiele lat. Sukces tego wyścigu był ogromny. A jeszcze kilka lat wcześniej F1 opuszczała USA w 2007 roku w niesławie. Wyścig na torze Indianapolis nigdy nie osiągnął takiego sukcesu jak rozgrywane tam Indy 500. A skandal z oponami Michelina w 2005 roku był gwoździem do trumny. Ale teraz F1 wróciła do USA i zanosi się na przynajmniej jeszcze jedno GP. Za rok ma być wyścig w New Jersey z widokiem na Manhattan. Pisałem o tym, kto chce może poszukać na blogu. Ale organizatorzy mają tam problemy finansowe i już termin został przełożony o rok na 2014. Drugiej obsuwy raczej nie wytrzyma. Ale Bernie w zapasie ma Long Beach w Kalifornii i tamtejszy tor uliczny. ma nawet pomysł, aby samego zająć się organizacją wyścigu w New Jersey, bo wyścig w tym miejscu zawsze był jego marzeniem. Ostatnio coś tam się wreszcie ruszyło, trwa budowa budynku boksów, więc starają się zdążyć na czas. Daję im 60% szans na debiut w 2014 roku.
Kolejny w kolejce jest Meksyk i powrót Formuły 1 na tor Autódromo Hermanos Rodriguez. Obecnie realny wydaje się rok 2015. Pisałem o tym torze i planach z nim związanych m.in. TUTAJ. Perezomania już trwa w Meksyku, a teraz mają jeszcze Gutierreza. Wyścig tam byłby wielkim hitem z rekordową ilością kibiców. Muszą tylko odpowiednio zmodernizować tor. Sfinansować może to Carlos Slim, który poprzez swoje firmy wspiera obu meksykańskich kierowców w F1.
Jeszcze niedawno mówiło się o powrocie F1 do Argentyny, ale ten temat upadł równie szybko, jak się pojawił.
W tej całej wyliczance i planach jest jeden problem – kalendarz. Za rok będziemy mieć 20 potwierdzonych wyścigów, czyli liczbę maksymalną według obecnego porozumienia Concorde. Prawie wszystkie wyścigi mają podpisane długoterminowe kontrakty. Zagrożona mimo długiego kontraktu może być tylko Korea Południowa, bo tam wyścig nie okazał się sukcesem. Ale stamtąd pochodzi kilka wielkich, światowych firm i Bernie będzie chciał trzymać tam F1, żeby weszły do F1. LG już tak zrobiło. Podobno, w wciąż nie podpisanym nowym porozumieniu Concorde znajduje się zapis: 20+2. A więc kalendarz z 20 wyścigami + 2 kolejne jeśli zgodzą się na to wszystkie zespoły. Z Soczi, New Jersey i Meksykiem będzie akurat 22 wyścigi i do tego dąży Bernie. Zespoły nie będą narzekać, bo dwa nowe wyścigi, to spore dodatkowe wpływy od FOM i od własnych sponsorów.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: