W ostatnim czasie pojawiło się wiele konkretnych informacji oraz plotek dotyczących obecnych oraz potencjalnych przyszłych wyścigów Formuły 1. Warto więc to wszystko podsumować.
Liberty Media dąży do stopniowego rozszerzania kalendarza. Nowe wyścigi ich zdaniem powinny mieć miejsce na historycznych torach, a przypadku zupełnie nowych Grand Prix w grę wchodzą wyścigi na torach ulicznych w dużych miastach lub zupełnie nowe tory w pobliżu takich miast. Szefowie Liberty Media lubią określenie „destination city” czyli „miasta destynacje”. Wszelkie pomysły na nowe wyścigi dotyczą znanych na całym świecie miast. To jest ważny warunek, bo lokalizacja w takich miejscach, to gwarancja większego zainteresowanie. Nie będą zainteresowani super-nowoczesnymi torami na pustkowiach jakie powstały np. w Korei Południowej czy w Indiach. Bo takie wyścigi to zbyt duże ryzyko.
Zestawienie długości aktualnych kontraktów torów F1 (stan na koniec stycznia 2019) znajduje się pod tym linkiem. Od tego czasu swoją umowę przedłużył Azerbejdżan – Szczegóły.
Po sezonie 2019 wygasa pięć umów na wyścigi Formuły 1 w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech i Meksyku. W każdym z tych przypadków sytuacja z różnych powodów jest niepewna. Jednak trudno sobie wyobrazić, aby Liberty Media zrezygnowało z historycznych wyścigów na Silverstone i na Monzy. Muszą tam dojść do porozumienia, bo nie ma realnych alternatyw. Meksyk mimo problemów politycznych (rząd nie chce dać w kolejnych latach subwencji) także powinien się uratować, bo sukces tego wyścigu jest bardzo duży i znajdą się inne źródło finansowania. Pozostają więc najbardziej zagrożone wyścigi w Hiszpanii i w Niemczech. W ich przypadku każdy scenariusz jest możliwy.
Jednocześnie Liberty Media prowadzi rozmowy z nowymi potencjalnymi organizatorami. Zwykle jest tak, że większość „medialnych” kandydatur do obecności w kalendarzu F1 nie sprawdza się. Teraz plotkuje się o wielu różnych miejscach, ale konkretnych informacji jest bardzo mało. Dlatego rozszerzenie kalendarza będzie następować stopniowo. Nie ma też gwarancji, że obecne tory pozostaną w F1 w perspektywie 10 lat, więc co roku należy spodziewać się drobnych zmian. Kalendarz wcale nie musi być coraz większy, a nowe tory będą zajmować miejsca innych.
Pewny Wietnam i prawie pewna Holandia
Wyścig w Wietnamie zadebiutuje w F1 w kwietniu 2020 roku. Rozpoczęła się już budowa toru i sprzedaż pierwszego pakietu biletów. Więcej szczegółów o tym torze pod tym linkiem. Prawie pewny jest powrót do Holandii na tor Zandvoort. Plotki dotyczące tego Grand Prix sugerują, że ogłoszenie tego faktu to kwestia maksymalnie kilku tygodni (szczegóły). Sytuacja nie jest jednak tak pewna jak wynika z doniesień medialnych, bo ten tor i całe jego otoczenie będą wymagać dużych prac modernizacyjnych. Potrzeba na nie czasu i pieniędzy. Więc jeśli faktycznie wyścig miałby tam być w 2020 roku (mówi się o pierwszym weekendzie maja), to już wkrótce powinni rozpoczynać przygotowania.
Wyścig w Wietnamie zapewni Formule 1 40-50 mln $ w ramach opłaty licencyjnej oraz otwarcie się na nowy duży kraj, gdzie będzie można pozyskać nowych kibiców. To jest forsowana przez LM kandydatura wyścigu na torze ulicznym w „destination city”. Wyścig w Holandii to natomiast pójście drogą historyczną i powrót na tor Zandvoort, gdzie wcześniej zorganizowano 30 wyścigów F1. Liberty Media stawia tylko na ten obiekt mimo, że teoretycznie tor Assen w Holandii wymagałby tańszych modernizacji, a jego władze są zainteresowane. Obecność Maxa Verstappena gwarantuje sukces wyścigu w Holandii. W innym przypadku trudno byłoby uzasadnić nowy wyścig za małe pieniądze w niewielkim kraju.
Drugie wyścigi w USA i Chinach
Liberty Media chce aby Formuła 1 była sportem prawdziwie globalnym. W jednym kraju ma być organizowany maksymalnie jeden wyścig, ale są dwa wyjątki od tej reguły: USA i Chiny. Z uwagi na wielkość i potencjał tych krajów, tam mogą być organizowane po dwa wyścigi.
Liberty Media bardzo stara się o uliczny wyścig w Miami (szczegóły). Są skłonni do pójścia na bardzo duże ustępstwa w tym zrezygnowanie z opłaty licencyjnej. GP Miami teoretycznie mogło być w kalendarzu na 2019 rok, ale władze tego miasta opóźniły decydujące głosowanie. Minęło kilka miesięcy i sprawa wciąż nie jest potwierdzona, a głosowanie kolejny raz zostało przesunięte. Trudno powiedzieć jak to się skończy. Bernie Ecclestone miał „pewny” wyścig w New Jersey. Kilkukrotnie znajdował się on w kalendarzu, ruszyła nawet budowa toru, ale cały projekt upadł na czym Ecclestone i sama Formuła 1 straciła wiele pieniędzy. Były szef F1 szedł wtedy na ustępstwa, bo tak bardzo chciał tego wyścigu akurat w tym miejscu. Sytuacja z Miami przypomina mi sytuację z New Jersey. Teoretycznie wystarczy zgoda władz miasta i wyścig odbędzie się w 2020 roku. Jeśli do tego nie dojdzie, to cały projekt może odejść w zapomnienie.
Liberty Media może próbować z innymi miejscami. Cały czas mówi się o Las Vegas i ulicznym torze w centrum miasta. Teoretycznie mogłoby dojść do powrotu do Indianapolis. Brakuje jednak jakichkolwiek konkretów. Wyścig w Austin w Teksasie mimo zawirowań polityczno-proceduralnych jest pewny, ale obok niego chcą drugą imprezę.
W przypadku Chin trwają prace nad nowym ulicznym wyścigiem. Prowadzone są rozmowy z sześcioma miastami o nieujawnionych nazwach poza jedną, bo Liberty Media najbardziej chciałoby wyścig na ulicach Pekinu. Wyścig na torze w Szanghaju pozostanie, ale obok niego chcą mieć jeszcze wyścig uliczny. Popularność F1 w Chinach bardzo wzrosła w ostatnich 15 latach. Wyścigi są tam teraz transmitowane w ogólnodostępnej telewizji i ich oglądalność dzięki tej zmianie (wcześniej był kanał kodowany) mocno rośnie. Bilety na tegoroczne GP Chin zostały wyprzedzane. W Chinach rośnie liczba fanów F1, którzy znają się na tym sporcie, co wynika z prowadzonych tam badań opinii. Chiny to obecnie największy rynek motoryzacyjny na świecie pod względem rocznej sprzedaży samochodów, co naturalnie prowadzi do wzrostu zainteresowania wyścigami. Liberty Media chce to wykorzystać i zrobić drugi wyścig.
Oba potencjlane projekty w USA i w Chinach istnieją tylko na papierze. To Liberty Media bardziej o nie zabiega, niż potencjalni organizatorzy. Dlatego dopóki nie pojawią się konkrety, trzeba podchodzić do tego z dystansem.
Powrót Malezji
Formuła 1 zadebiutowała na torze Sepang w Malezji w 1999 rok. Był to początek ekspansji F1 w Azji (Japonia była wcześniej, ale to inna historia), bo ten wyścig sprawił, że w kalendarzu w kolejnych latach z różnym skutkiem zadebiutowało kilka nowych torów. Malezja zniknęła z kalendarza po sezonie 2017 ze względów finansowych. GP Malezji zawsze było finansowane bezpośrednio z budżetu państwa i miało na celu globalną promocję. Po wieli latach obecności w F1 władze tego kraju uznały, że więcej Formuła 1 im nie da, więc dogadały się z Liberty Media i o rok skróciły swoją umowę. Gdy podejmowano tę decyzję, to były oficjalne głosy tamtejszych polityków, że za kilka lat mogą wrócić. Zostali przy MotoGP i innych o wiele tańszych w organizacji seriach wyścigowych. W ostatnich latach frekwencja na GP Malezji była bardzo niska mimo tego, że ceny biletów były jednymi z najniższych w całym kalendarzu. Sukces wizerunkowy dla F1 to nie był.
Wyścigi F1 w Malezji to zawsze była kwestia polityczna, więc zeszłoroczne zmiany w tym kraju sprawiły że ta kwestia jest ponownie żywa. Od 2018 roku premierem tego kraju ponownie został Mahathir bin Mohamad. Ten polityk wcześniej przez wiele lat pełnił funkcję premiera i to on odpowiadał za ściągnięcie F1 do Malezji. Teraz ponownie jest premierem i od razu pojawiły się głosy, że myślą o powrocie do kalendarza F1. Ta cała sytuacja, która została podjęta przez media ma kilka poważnych minusów. Po pierwsze Mahathir bin Mohamad ma 94 lata. Ile będzie dalej rządził Malezją, tego nikt nie wie. Wyścigi w Malezji nie były sukcesem frekwencyjnym, a w kalendarzu jest wyścig w pobliskim Singapurze. Trudno oczekiwać, aby Liberty Media chciało ponownie mieć dwa wyścigi w tych krajach, gdy liczba miejsc w kalendarzu jest ograniczona. Malezja musi liczyć na to, że Singapur zrezygnuje z F1 lub spróbować przelicytować ich ofertę finansową. Jeżeli Malezja faktycznie spróbuje wrócić do F1 to najwcześniej w 2022 roku.
Republika Południowej Afryki
W RPA w ostatnich latach całkowicie zmodernizowano tor Kyalami, który był wcześniej obecny w kalendarzu F1. Tor wymaga tylko drobnych prac, aby dostosować go do obecnych wymagań FIA. Liberty Media chce, aby F1 było sportem globalnym, a to oznacza wyścigi na każdym zamieszkanym kontynencie. W Afryce jedynie RPA i tor Kyalami to realny kandydat. Wcześnie (za czasów Berniego) myślano o ulicznym torze w Kapsztadzie, który wykorzystywałby stadion piłkarski, ale nie było na ten projekt pieniędzy. Od mniej więcej pół roku czytam sugestie, że rząd w RPA jest zainteresowany obecnością w F1. Podobno w minionym roku w padoku pojawiali się politycy z RPA, więc sprawa jest realna. Konkretów za to nie ma żadnych. Trzeba to traktować cały czas jako plotkę. Jeśli jednak rząd stwierdzi, że chcą F1 i dadzą pieniądze, to Liberty Media powinno powitać ten wyścig z otwartymi rękoma. Tor Kyalami byłby bardzo dobry dla współczesnych bolidów F1.
Dalsze plotki i perspektywy
Obecnie trudno oczekiwać aby tor Interlagos został w F1 po 2020 roku, gdy wygasa ich umowa. Miasto Sao Paulo nie chce finansować dalej tego wyścigu. Są obecnie bezpieczni, bo Bernie Ecclestone pod koniec swoich rządów dał im zniżkę. Tor Interlagos ma być sprywatyzowany, ale cały czas nie ma na niego kupca. W Formule 1 nie ma kierowcy z Brazylii, co też nie pomaga w tej sprawie. Gdyby Interlagos miało zapłacić taką stawkę, jak inne pozaeuropejskie tory w nowej umowie, to na pewno kontraktu nie będzie. Alternatywy są dwie. Pierwsza to Rio de Janeiro i jakiś uliczny tor. Nieprzypadkowo w tym roku w tym mieście odbędzie się (cały czas nie potwierdzono lokalizacji) jeden z festiwali F1. Druga możliwość to istniejący tor w Buenos Aires w Argentynie. On jest tak zaniedbany, że koszty modernizacji będą ogromne. Dla F1 byłby to powrót do miejsca, gdzie w przeszłości były wyścigi. Obie te kandydatury są mocno wątpliwe i niezwykle kosztowne.
Liberty Media obecnie ma związane ręce w stosunku do układania kalendarza, bo sporo torów ma gwarantowane daty. To sprawia, że nie da się ułożyć sezonu lepiej pod względem geograficznym. Za kilka lat gdy to będzie możliwe, to będą mogli skrócić podróże między kolejnymi wyścigami, a to umożliwi zmieszczenie w sezonie większej liczby wyścigów. Gdyby teoretycznie za rok mielibyśmy 23 wyścigi, to sezon zacznie się tydzień wcześniej, a w jego pierwszej fazie znajdą się zawody w Wietnamie i Holandii. Aby je zmieścić trzeba będzie początkowe wyścigi zgrupować w pary. Sezon trwałby wtedy od drugiego weekendu marca do końca listopada. Chcąc dodać jeszcze jeden wyścig w sezonie, to pojawia się problem, bo miejsca zaczyna brakować. Stąd tak istotne są lepsze pod względem geograficznym zmiany w harmonogramie.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: