Nie milkną echa sukcesu organizacyjnego GP Meksyku 2015. Meksyk nie zrobił nic nadzwyczajnego, a mimo to Grand Prix pod każdym względem było wyjątkowe. Inne tory muszą się uczyć, dzięki temu obraz Formuły 1 ulegnie wyraźnej poprawie.
Sukces GP Meksyku otworzył wielu osobom oczy na to, jak może wyglądać Formuła 1. Na torze były tłumy kibiców – prawie 135 000 w niedzielę (szczegóły). Organizator powiedział po wyścigu, że gdyby były odpowiednie trybuny to nawet 300 000 osób było by na wyścigu. Na przyszłoroczną edycję planują powiększyć trybuny. Od razu zaznaczam, że ceny biletów na ten wyścig były porównywalne z tym co płaci się w Europie. A Meksyk nie jest bogatym krajem. Wszyscy ludzie związani z F1 byli zachwyceni wyścigiem w meksyku. I tym razem nie były to słowa wypowiadane przez grzeczność. Bernie Ecclestone powiedział, że kilkoro promotorów z Europy powinno tam przyjechać i się uczyć. w Meksyku nikt nie narzekał na dźwięk silników, czy widowisko jakie zapewnia Formuła 1.
Meksyk naprawdę nie zrobił nic nadzwyczajnego, aby zapracować na sukces. Wykorzystał Sergio Pereza do promocji wyścigu, ma on w swoim kraju wielu kibiców. Ale przecież wiele innych krajów ma swoich kierowców w stawce F1. Kilkoro z szansami na lepsze wyniki. Tor jest położony w centrum miasta. Ale takich obiektów jest w kalendarzu kilka. Wraz z wyścigiem F1 nie był organizowany duży koncert znanej gwiazdy, jak to robi wiele innych torów. Ale atmosfera na torze była wspaniała. Kibice się bawili, dopingowali. Umiejscowienie trybun bardzo pomogło – były blisko toru. A na wielu obiektach trybuny są naprawdę daleko.
Meksyk płaci 25 mln $ opłaty licencyjnej za możliwość goszczenia F1. Modernizacja toru Autodromo Hermanos Rodriguez pochłonęła mnóstwo pieniędzy. Co wsparł zarówno rząd Meksyku, jak i Carlos Slim. Przy takim wsparciu promotor ma większe możliwości jeśli chodzi o promocję, a ta w przypadku F1 kuleje. Bo sama Formuła 1 nie zajmuje się promocją samej siebie. Do Meksyku na to GP miało przyjechać ponad 19 000 kibiców z zagranicy (to dane sprzed wyścigu, ostatecznie mogło być ich więcej). Hotele w okolicy były zapełnione. Wpływ na gospodarkę na pewno będzie wysoki – kilkadziesiąt milionów dolarów. A do tego była to ogromna promocja dla kraju. Więc rządowe wsparcie opłaca się. Zdecydowana większość torów organizujących wyścigi Formuły 1 otrzymuje takie wsparcie. Na drugim biegunie są tory europejskie, gdzie taka pomoc to rzadkość.
Na przeciwnym biegunie jest inny wyścig, o GP Niemiec. Klapa tego Grand Prix jest wprost niewyobrażalna. Aby w 80 milionowym, bardzo bogatym kraju, z ogromnymi tradycjami związanymi z motoryzacją i Formułą 1, skąd pochodzą znakomici kierowcy, wciąż walczący o podia i zwycięstwa, na wyścig w 2014 roku przyszło zaledwie 50 000 osób. Tegoroczny wyścig nie doszedł w ogóle do skutku, bo toru Nurburgring nie było stać na opłatę licencyjną. Wiedzieli, że wpływy z biletów jej nie zrekompensują. Za rok F1 wraca na Hockenheim. To będzie wielki test dla przyszłości tego wyścigu. Musi być sukcesem. Zagrożone jest też GP Włoch na Monzie. Ale tam sytuacja powinna się poprawić, bo lokalny samorząd powinien wesprzeć wyścig finansowo.
Bernie Ecclestone ma wielu kandydatów i wcale nie musi za wszelką cenę trzymać się tradycyjnych wyścigów w Europie. Meksyk pokazał, że w innych krajach są zarówno pieniądze, jak i mnóstwo kibiców. W kolejce czekają na powrót wyścigi w Argentynie i w RPA. Niedługo powinniśmy się dowiedzieć o drugim wyścigu w USA, który planuje Tavo Hellmund (KLIK). Nie zapominajmy też o Turcji (KLIK), Indiach, czy Katarze. Kandydatów do wejścia do kalendarza Formuły 1 jest dużo więcej niż miejsc. A to winduje koszty i opłaty. To są prawa rynku.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: