Tor Monza organizuje obecnie wyścigi F1 o Grand Prix Włoch na mocy siedmioletniej umowy, która obowiązuje od 2010 do 2016 roku. F1 gości na tym torze od pierwszego sezonu, czyli od 1950 roku. Tylko w 1980 roku nie było wyścigu na Monzie. Obecna umowa opiewa na zaledwie 7 mln $ opłaty licencyjnej. Tylko Monaco jest w tym względzie bardziej uprzywilejowane (nie płaci nic). Gdy średnia cena w tym sezonie to 30,5 mln $. Inne tradycyjne tory europejskie płacą około 20 mln rocznie. Nie ma powodu dla którego Monza miałaby wciąż płacić mniej. Katastrofa z komercyjnego punktu widzenia, to dla Berniego właśnie ta niska opłata licencyjna. I już groźby zaczęły przynosić skutek, bo Antonio Rossi z departamentu Sportu Lombardii apeluje do rządu centralnego o wsparcie. Scenariusz z groźbą znalezienia alternatywnego toru jest stosowany przez Berniego od lat i zawsze przynosi pożądany skutek, czyli wyciągnięcie większych pieniędzy, albo remont toru.
Alternatywą dla Monzy jest tor Mugello, który należy do Ferrari. Ja jestem wielkim zwolennikiem tego toru, świetnie sprawdziłby się w F1. To bardzo szybki i pięknie położony obiekt, z dużą liczbą szybkich zakrętów, gdzie bolidy F1 mogłyby się wykazać. Obecnie jeździ tam m.in. Moto GP (w tym roku na wyścigu było 77,643 kibiców, a za czasów dominacji Rossiego zawsze była to frekwencja ponad stutysięczna). Formuła 1 testowała na nim w 2010 roku i reakcje kierowców były bardzo pozytywne, wszyscy chcieli go w kalendarzu F1. Mark Webber porównał frajdę z 10 okrążeń na tym torze do 1000 w Abu Zabi. Tor Mugello w razie ewentualnego wejścia do F1 potrzebowałby sporego remontu. Ale nie są to pieniądze, których notujące rekordowe zyski Ferrari nie mogłoby pokryć.
Luca di Montezemolo mówił kilka tygodni temu o tym torze w kontekście F1. Ale nie było prowadzonych żadnych rozmów. Natomiast po sukcesie powrotu GP Austrii na torze Red Bull Ring, jestem pewny, że Montezemolo i Ferrari chcieliby powtórzyć to na swoi podwórku. Nie mówię o tym śmiesznym napisie na asfalcie pod koniec wyścigu, bo to było lekko żenujące. Ale pojawiło się mnóstwo komentarzy dziennikarzy i kibiców chwalących Dietricha Mateschitza za sprowadzenie F1 ponownie do Austrii. Bo w końcu to on wyłożył na to dziesiątki milionów euro. Honda i Toyota miały wyścigi na swoich torach, ma taki również producent napojów. Więc dlaczego Ferrari miałoby nie mieć?
Radzę się przygotować na zamieszanie z przyszłością wyścigu o GP Włoch. Są na to jeszcze 2 lata, więc tematów do pisania nie zabraknie. GP Włoch nie zniknie z kalendarza, to jest nierealne. Ale już zmiana toru – to jest całkiem możliwe.
P.S. Najśmieszniejsze jest to, że Bernie narzeka na dramatycznie spadającą oglądalność telewizyjną F1 we Włoszech. Co tłumaczy Facebookiem, Twitterem i słabą formą Ferrari. Oraz transmisjami w kodowanych kanałach telewizyjnych. A przepraszam bardzo, kto sprzedał prawa telewizyjne kodowanej stacji we Włoszech? I czego po takim ruchu się spodziewał, oprócz większych pieniędzy od telewizji? Bo chyba nie wzrostu widowni.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: