Australijski tabloid, Herald Sun dotarł do informacji na temat opłat licencyjnych za organizację wyścigu o GP Australii. Według gazety pięcioletni kontrakt jest wart 170 mln dolarów. I jest tak skonstruowany, że opłata rośnie co roku o 5%.
Opłata licencyjna za tegoroczny wyścig wyniesie 34,2 mln $, a trzeba do tego doliczyć koszty samej organizacji, które nie są małe, samo przygotowanie pół-ulicznego toru, to kolejne kilkanaście milionów. Koszty opłat licencyjnych były strzeżoną tajemnicą. Nikt z dotychczasowych premierów stanu Victoria nigdy nie zdradził jej wysokości.
Ponad 30 milionów rocznie, to nie są to rekordowe opłaty w świecie Formuły 1. Nowe wyścigi GP płacą po 40 i więcej mln dolarów. Bernie Ecclestone w 2011 roku w czasie renegocjacji kontraktu z Australijczykami zgodził się na obcięcie opłat o 5 mln $ i zrezygnował z 1,3 mln $, które były przeznaczone na koszty transportu i paliwa. Odkąd sobie przypominam, to co roku zawsze pojawiają się dwa typy informacji odnośnie GP Australii. Po pierwsze Ecclestone, lub ktoś z otoczenia F1 narzeka na porę rozgrywania wyścigu i konieczność zainstalowania sztucznego oświetlenia. Z drugiej strony są narzekania kogoś z rządu, bądź lokalnego samorządu na koszty organizacji wyścigu. Tylko, że do tej pory nigdy oficjalnie nie podano ile naprawdę kosztuje organizacja tych zawodów, a teraz to się zmieniło. Oby nie skończyło się to protestami mieszkańców i wypadnięciem tego znakomitego Grand Prix z kalendarza.