Kierowcy Formuły 1 od czasu do czasu krytykują swoje zespoły. Rozmiar i skutki takiej krytyki są różne. Ale ci najbardziej znani zawodnicy zwykle po takich słowach jeszcze umacniają swoją pozycję. Ale tylko do pewnego momentu…
Lewis Hamilton po tym, jak odpadł z wyścigu o GP Malezji 2016 w wyniku awarii silnika powiedział, że ktoś nie chce aby wygrał. Później tłumaczył się, że chodziło mu nie o jego zespół a o jakąś siłę wyższą, ale te wcześniejsze słowa poszły w świat. Oczywiście, że w nikt w zespole go nie sabotuje w ten sposób, bo byłaby to kompletną głupotą. Hamilton ma w tym roku po prostu więcej pecha do usterek mechanicznych niż Rosberg. Jakie są skutki tej wypowiedzi?
Nie ma w tym przypadku, że w tym roku o wiele częściej awarii ulega silnik lub jego komponenty w fabrycznym bolidzie Mercedesa, a nie w zespołach klienckich. Fabryczny zespół używa silnika pod większym obciążeniem, wyciągając z niego więcej mocy. Więc szanse na ewentualną awarię są większe. Klienckie zespoły nastawiły się na przejechanie sezonu tylko na czterech silnikach. Więc ich obciążenie musi być mniejsze. Poza tym Mercedes nie daje im dostępu do najlepszego mapowania.
Wracając do słów Hamiltona, to cały Mercedes zaprzeczył tym sugestiom od razu, w odpowiedzi wysłali silnik na specjalna kontrolę do fabryki. Zapowiedzieli już inne podejście do korzystania z jednostek napędowych. Ale co najważniejsze, teraz jakakolwiek awaria w bolidzie Hamiltona zostanie przez kibiców i media uznana za spisek / sabotaż itp. Dlatego Mercedes będzie podchodził do bolidu Brytyjczyka ze specjalną uwagą i będą go dokładnie sprawdzać. Więc Hamilton powinien wyjść na tym bardzo dobrze. Bo nie dość, że nie powinien mieć już problemów z samochodem, to jest przy okazji szansa, że sprzęt Rosberga nie będzie poddany takiej uwadze. Gdyby po wyścigu powiedział po prostu, że takie są wyścigi samochodowe i awarie się zdarzają, to na żadne dodatkowe działania ze strony Mercedesa nie mógłby liczyć.
Rok temu podczas GP Japonii 2016 Fernando Alonso w otwarty sposób skrytykował silnik Hondy, nazywając go silnikiem z GP2. Zrobił to podczas domowego wyścigu Hondy, gdy na torze było obecne całe kierownictwo koncernu. Nie były to słowa przypadkowe. Nie wiem czy Alonso sobie to w pełni zaplanował, ale oddźwięk tego komentarza był bardzo duży. Silnik Hondy wcale nie był podczas tamtego wyścigu gorszy niż zazwyczaj w tamtym okresie. Kierowca teoretycznie za tego typu krytyczny komentarz powinien zostać sprowadzony do parteru przez zespół, ale nic takiego się nie stało. Pozycja Alonso wcale nie zmalała.
Z drugiej strony jak cofniemy się o kilka lat do okresu, gdy Alonso jeździł w Ferrari. Hiszpan wielokrotnie w tym czasie wypowiadał się w takim stylu, aby pokazać że wyciąga z bolidu więcej niż powinien. Krytykował samochód, czy niedostateczne tempo rozwoju w trakcie sezonu. Atmosfera w zespole przez to nie była rewelacyjna, ale wszystko kręciło się wokół Hiszpana. Oczywiście do czasu aż odszedł z Ferrari, lub to jednak Ferrari doprowadziło do jego odejścia. Mi się wydaje, że to była wspólna decyzja, bo obu stronom była na rękę.
Romain Grosjean w tym roku kilkukrotnie krytykował bolid zespołu Haas i to w dosadnych słowach. Ale już w Malezji po tym jak odpadł z zawodów przez awarię hamulców był bardzo powściągliwy w swoich słowach. Wcześniej natknąłem się na informacje jakoby zespół poprosił go o zaprzestanie tego typu publicznej krytyki samochodu.
W dawnych czasach Enzo Ferrari potrafił zwolnić kierowcę, gdy ten skrytykował bolid zespołu Ferrari. Ale jak widać obecnie kierowcy mają o wiele większe pole do krytyki zespołu niż to było dawniej w Ferrari, ale to dotyczy tylko tych zawodników, którzy mają w swoich zespołach bardzo mocną pozycję. Oni mogą powiedzieć więcej i zwykle na takich komentarzach mogą ugrać coś ekstra dla siebie. Ale tu bardzo ważny jest umiar. Jak krytyka jest zbyt częsta lub nieuzasadniona, to takie słowa odbiją się bardzo mocno na kierowcy i nie uda się tego odkręcić.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: