Red Bull rozmawia z Ferrari na temat korzystania z jednostek napędowych włoskiego producenta od 2017 roku. Takie sensacyjne informacje zamieścił niemiecki Sport Bild. Ale jak bliżej przyjrzymy się tej sytuacji, to wcale nie ma w tym nic sensacyjnego. Red Bull musi mieć plan na wypadek odejścia / rozdziału z Renault.
Obecna umowa na dostarczanie silników Renault dla zespołów Red Bull i Toro Rosso wygasa po sezonie 2016. Stosunki między tymi firmami mocno pogorszyły się w ostatnich czasie (od początku sezonu 2014). Padło wiele ostrych słów głównie z obozu Red Bulla. Renault dostarcza wyraźnie słabsze jednostki napędowe od Ferrari i Mercedesa. I co gorsze ta różnica wcale się nie zmniejsza, a Ferrari pokazało, że można w czasie roku nadrobić sporą stratę. Renault analizuje teraz swoją pozycję w F1 i nie można wykluczyć żadnego scenariusza. Mogą w ogóle wycofać się z F1, mogą kupić jeden z zespołów i ponownie mieć swój zespół fabryczny, albo wszystko może pozostać bez zmian.
Red Bull potrzebuje alternatywy, dlatego rozmowy z Ferrari są logicznym następstwem. Doszło do nich ponoć w Kanadzie, gdzie obecny był m.in. prezes całego Ferrari, Sergio Marchionne. Honda ma podobne, jak nie większa problemy jak Renault i nie ma gwarancji że je rozwiąże, a ostatnia rzecz jaką Red Bull by chciał to przejście z jednego awaryjnego silnika na drugi. Mercedes dostarcza swoje jednostki napędowe czterem zespołom i raczej nie będzie kwapił się, aby poszerzyć to o dwa kolejne, w tym dla swojego głównego konkurenta. Poza tym wtedy ponad połowa stawki korzystałaby z ich silników. Red Bull nie będzie robił własnego silnika, bo to nie ma sensu. A wejście nowego dostawcy jest bardzo mało prawdopodobne. Dlatego zostało im Ferrari. Red Bull używał już silników Ferrari w 2006 roku, a Toro Rosso w latach 2007-2013.
Oczywiście przejście na jednostki napędowe Ferrari oznaczałoby dla Red Bulla stanie się zespołem klienckim. Teraz razem z Renault ściśle współpracują, aby przygotować najlepszy silnik pod swoje wymagania. Z Ferrari byliby zwykłym zespołem klienckim, który płaci i dostaje silniki, do których musi dostosować swoje podwozie. Ale jak powiedział Helmut Marko: „Wersja B silnika od Ferrari i tak ma więcej mocy od wersji A Renault”. Marko nie potwierdził jednak rozmów z Ferrari.
Red Bull cały czas uważa, że pod względem budowy podwozia i aerodynamiki są liderem w F1. I byliby w stanie nadrobić do Ferrari ewentualną stratę wynikając z gorszej specyfikacji silnika. W zeszłym sezonie faktycznie ich podwozie było bardzo dobre. Ale w tym roku na pewno nie są pod tym względem najlepsi. Mariaż z Ferrari prawdopodobnie oznaczałby koniec współpracy z Infiniti, a więc straciliby głównego sponsora, oraz musieliby zacząć płacić za silniki. Ich budżet i możliwości finansowe są tak duże, że ich na to stać. Poza tym partnerstwo z Ferrari otworzyłoby nowe możliwości marketingowe, a przecież dla marketingu i promocji Red Bull jest w Formule 1.
Regulamin Formuły 1 zakłada, że wszystkie zespoły korzystające z jednostek napędowych tego samego producenta muszą mieć je w takiej samej specyfikacji. Co jak widać w tym sezonie można obejść. Ferrari wprowadziło ulepszenia do swojego silnika podczas GP Kanady, a Sauber dostanie je dopiero w Belgii. Force India jako jedyny zespół korzystający z jednostek napędowych Mercedesa o jeden wyścig później dostanie poprawiony silnik. Jednostki napędowe są cały czas rozwijane, jeśli chodzi o oprogramowanie i producenci mogą utrzymywać niewielką przewagę nad swoimi klientami. Jak wynika ze słów Helmuta Marko, dla Red Bulla nie byłby to problem.
Jest kilka możliwości, jak rozwiąże się sytuacja z dalszą obecnością Renault w Formule 1, a z tym bezpośrednio powiązana jest przyszłość Red Bulla. Niczego nie można wykluczyć. Do końca tego roku wszystko powinno się wyjaśnić. Oby Renault nie wycofało się definitywnie, bo to byłby spory cios dla F1. Red Bull może też samodzielnie zadecydować o partnerstwie z Ferrari, czym zostawi Renault bez żadnego klienta w F1.
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: